Przygotowanie – Elbrus

W ramach przygotowania do wyprawy na Elbrus realizowałem plan treningowy na półmaraton w 2h., a także w ostatnim miesiącu dołożyłem chodzenie po schodach z plecakiem obciążonym do około 20kg. Udało mi się nawiązać współpracę z firmą Brubeck (http://www.brubeck.pl/), której wysokiej jakości odzież termiczna była niezbędną rzeczą w ekwipunku. Chciałbym jeszcze raz podziękować za to wsparcie techniczne!!!.

Dzień I – Elbrus

Po pobudce o 6 w rodzinnym domu, ostatnim sprawdzeniu rzeczy, wyruszyłem w kierunku warszawskiego lotniska. W umówionym miejscu kolejno spotykałem uczestników wyprawy. Część z nich to znajome mi twarze z poprzednich wyjazdów, więc bardzo cieszyłem się na ich widok. Od organizatora otrzymaliśmy namiot oraz przydział jedzenia liofizowanego. Po dopakowaniu plecaka, zabezpieczyłem go na podróż przy użyciu streczu. W tym momencie uświadomiłem sobie, że worek podróżny jest niezwykle potrzebny – niestety nie miałem go w swoim wyposażeniu.
Samolot do Moskwy miał spore opóźnienie, jednakże całej grupie dopisywał bardzo dobry nastrój i nikomu nie przeszkadzała zaistniała sytuacja. Co prawda przeszło mi przez myśl, że możemy spóźnić się na kolejny samolot, którym mieliśmy przemieścić się z Moskwy do Mineralnych Wód. Na szczęście obyło się bez problemów i około godziny 18 wylądowaliśmy na miejscu. Dwoma busami udaliśmy się do hotelu znajdującego się w miejscowości Piatigorsk.

Dzień II- Elbrus

Nerwowa pobudka spowodowana brakiem przestawionego czasu w telefonie. Na szczęście zdążyliśmy zjeść śniadanie i na czas zdążyć na zbiórkę przed hotelem. Busami udaliśmy się do miasta na zakupy żywieniowe. Każdy z nas dostał przydział kasy oraz listę zalecanych rzeczy, które należy kupić. Na targowisku bardzo zaskoczyła mnie pozytywna reakcja ludzi na dźwięk języka polskiego. Po zakupach żywieniowych udaliśmy się jeszcze do większego centrum handlowego w celu zakupienia gazu (przestrzegam osoby, które planują zabrać gaz ze sobą z Polski – niestety jest to niemożliwe; przykładem jest jeden kolega, który musiał go wyrzucić na lotnisku). Następnie udaliśmy się w kierunku miejscowości Azau, znajdującej się na Kaukazie. W trakcie drogi moją uwagę przykuły kontrole między regionami w Rosji. Na szczęście bus, którym jechaliśmy nie został zatrzymany, ale widok długiej broni generował dreszczyk emocji w naszym składzie. Kolejną zaskakującą rzeczą był wygląd małych wiosek na Kaukazie. Każdy dom, gospodarstwo otoczone jest dość wysokim murem, ogrodzeniem, które jest połączone z sąsiadem. Czym bogatszy gospodarz, tym bardziej wystawna, kłuta brama. Muszę przyznać, że część z nich robiła wrażenie. Do Azau dojechaliśmy około godziny 12:00. Tutaj w jednej z knajp dostałem bardzo dobrą kawę, której smak wspominam do dzisiaj. Następnie udaliśmy się do Gondoli, którą z jedną przesiadką wjechaliśmy na wysokość 3600m n.p.m. Następnie skorzystaliśmy z wyciągu krzesełkowego, którym przemieściliśmy się w okolice beczek, które do tej pory widziałem tylko na fotografiach. Lekkie podejście do beczek na tej wysokości spowodowało zadyszkę i brak tlenu był już odczuwalny. Po szybkim przydziale do wyznaczonych beczek, przyszedł czas na wyjście aklimatyzacyjne. Tutaj uwaga dla osób planujących wypady w wyższe góry, gdzie wymagana jest aklimatyzacja. Pamiętajcie, że najlepszą aklimatyzacje uzyskuje się w ruchu. Należy jednak pamiętać, że to ma być lekki wysiłek. Ja razem z Pawłem, Krzyśkiem i Mirkiem udaliśmy się na wysokość około 4200 m.n.p.m. Tempo było spokojne a widoki dookoła zapierały dech w piersiach. Zachód słońca został zasłonięty przez górę, ale chmury na wschodzie z promieniami zachodzącego słońca były zjawiskiem niedopisania. Gdy wróciliśmy, mieliśmy czas na przygotowanie posiłku, ugotowanie herbaty i przygotowanie butelki wody. Przy beczkach znajduje się jeden barak, w którym można spokojnie przygotować coś do jedzenia. Były dostępne nawet kuchnie gazowe z gazem, więc nie musieliśmy korzystać z naszych sprzętów. Następnie nadszedł czas na zasłużony odpoczynek.

Dzień III -Elbrus

Kolejny dzień miał być przeznaczony na wyjście aklimatyzacyjne do miejsca, gdzie zgodnie z planem mieliśmy rozbijać obóz. Pobudka po godzinie 7 tamtejszego czasu. Pogoda petarda, wiec wykorzystałem chwilę na zrobienie zdjęć. Po śniadaniu szybkie zebranie, podział na grupy i ruszyliśmy w kierunku naszego celu.. Moja aklimatyzacja przebiegała naprawdę dobrze i nie odczuwałem problemów związanych z wysokością. Cześć osób skarżyła się na ból głowy i złe samopoczucie. Początkowo nasza droga prowadziła obok stoku narciarskiego, na którym nawet o tej porze roku nie brakowało miłośników sportów zimowych. Przy każdym krótkim postoju wykorzystywałem moment, aby nałożyć krem UV 50. Przy tak operującym słońcu i odbiciu od śniegu jest to konieczne! Należy również pamiętać o smarowaniu dziurek w nosie oraz uszach. W bardzo przyjemnym tempie zdobywaliśmy wysokość oraz podziwialiśmy krajobrazy. Około 30 minut przed naszym przyszłym miejscem obozowiska zrobiliśmy krótką przerwę. Mieliśmy czas na szybką przekąskę, uzupełnienie płynów oraz pamiątkowe zdjęcia. Przewodnik wykorzystał chwilę, aby zrobić solidne przypomnienie niezbędnej wiedzy. Zademonstrował wszystkim techniki hamowania czekanem. Pierwotny plan zakładał, że każdy z nas będzie miał okazję przetestować hamowanie, jednak z powodu mokrej warstwy śniegu zrezygnowaliśmy z tego planu. Dla mnie nie była to nowość, ponieważ miałem okazję solidnie przećwiczyć to na stokach Mont Blanc. Po przerwie udaliśmy się na wysokość około 4400m. n.p.m., gdzie wybraliśmy miejsce na założenie obozu. Każda z grup namiotowych przygotowała sobie stanowisko, aby w dniu kolejnym rozbić namiot. Muszę przyznać, że praca na tej wysokości była dość ciężka. Kilka ruchów łopatą/czekanem wymagało chwili przerwy. Po wykonaniu prac udaliśmy się w kierunku beczek na odpoczynek i nocleg. Wyjście plus praca na tej wysokości była solidną aklimatyzacją. Podczas schodzenia mijaliśmy kilka osób udających się do góry. W mojej głowie pojawiły się obawy, co do przygotowanych miejsc. Na szczęście nie zostały zajęte. W beczkach mieliśmy czas na ostatnie przepakowanie plecaka i zabranie najpotrzebniejszych rzeczy. Mieliśmy możliwość pozostawienia depozytu na czas pobytu wyżej. Dla osób wybierających się na Elbrus taki depozyt kosztuje 100 rubli od pozostawionej sztuki. Ciepły posiłek. Przygotowanie herbaty oraz wody i czas na sen…

Dzień IV – Elbrus

Pobudka, śniadanie oraz przygotowanie do wyjścia. Plan na dzień zakładał założenie obozu w okolicach 4400m. n.p.m.. Podzieleni na grupy, ruszyliśmy tą samą trasą, co dzień wcześniej, tym razem w celu rozbicia namiotu. Kolejny dzień dopisała nam pogoda. Słońce i piękna lampa dopisywały nam przez całą trasę. W tym dniu szliśmy z plecakami, które ważyły około 12-15kg, a i tak pokonaliśmy trasę szybciej niż dnia poprzedniego na lekko. Jak widać aklimatyzacja zrobiła swoje. Rozbiliśmy namioty i każdy zabrał się za przygotowanie do ataku szczytowego, który był planowany na godzinę 4:00. Pierwszą noc w namiocie spałem naprawdę dobrze i gdy zadzwonił budzik w nocy wstałem wyspany. Nie wiem czy to adrenalina, ale naprawdę warunki mi sprzyjały. Niepokojący był dla mnie wiatr, który wiał dość silnie. Początkowo myślałem, że o tej godzinie panują tu takie warunki, ale kolejna część dnia pokazała, że byłem w błędzie. Gdy wyszedłem z namiotu odczułem, że wiatr daje we znaki. Odczuwalna temperatura dużo niższa niż poprzedniego wieczoru. Krótkie zebranie i ruszyliśmy na atak szczytowy. Niestety widoczność bardzo niska. Wraz ze wzrostem wysokości wiatr, co raz silniejszy. Czułem, że lewa ręka i noga od strony podmuchów wiatru mi marznie. Walczyłem ze sobą i warunkami pogodowymi, aby iść do góry. Tempo przewodnika Krzyśka, które było w poprzednich dniach dla mnie idealne, teraz mnie denerwuje. Ruszam szybciej razem ze Zbyszkiem, który idzie z przodu. Liczę na to, że przy większym ruchu będzie mi cieplej. Niestety to nie pomaga. Nawet wkładki termiczne w butach nie dają żadnego efektu. Powoli zdobywamy wysokość. Jest coraz gorzej. W głowie myśli czy dzisiaj w ogóle uda nam się zdobyć szczyt. Warunki dają coraz bardziej w kość. Wiatr w granicach 60-100km/h. Na lodowcu w połowie drogi do Zbyszek ogłosił decyzję o powrocie. Myśli, krążące po głowie stały się faktem. Tego dnia Elbrus nie pozwoli nam stanąć na szczycie. Po prawie każdym widać, że morale spadają i że warunki dokuczyły. Znalazła się jedna osoba, która mimo decyzji przewodnika chce iść dalej. Na szczęście po ich wspólnej rozmowie wszyscy wracają do obozu. Przez całą drogę powrotną pogoda dalej fatalna. Marzę o zaszyciu się w śpiworze i po dotarciu obozu realizuje swój plan. Rozgrzewam palce u rąk i nóg, które przemroziłem w ataku. Fatalna pogoda utrzymuje się przez cały dzień oraz noc. Śnieżyca, przechodzące burze i bezsenność w namiocie. Sprawdzam prognozy pogody na kolejny dzień. Każda strona mówi coś innego. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na to, co przyniesie kolejny dzień. Razem z Pawłem zebraliśmy się popołudniu, aby przygotować kolację oraz niezbędne płyny na kolejny atak szczytowy, który był planowany na godzinę 6:00 kolejnego dnia. Topienie śniegu w takich warunkach jest ciężkie. Śnieg, wiatr oraz niska temperatura dokuczają. Ponad godzinę zajmuje nam ogarnięcie posiłku oraz herbat do termosów. Następnie udajemy się do namiotu na odpoczynek i sen.
Kilka uwag:
– Na tej wysokości zagotowanie 1l wody zajmuję około 30 min.
– zalecane jest, aby gaz nie stał bezpośrednio na śniegu
– nie gotować w namiotach! W łatwy sposób można spalić sobie namiot (zapłon niespalonego gazu) . Ostatnio na Everescie był przypadek gdzie w obozie 4 znaleziono martwe osoby. Najprawdopodobniej od gotowania w namiocie zabrakło tlenu, który został użyty w procesie spalania.

Dzień V – Elbrus

Bezsenność. Śnieżyca. Kolejna burza. Duża ilość śniegu dostaję się miedzy namiot, a miejsce, które przygotowaliśmy do rozbicia. Ciężar śniegu przez namiot dotyka śpiwora. Wszystko staje się mokre. Nie mogę spać. Ciężka noc. Po krótkiej drzemce słyszę budzik. Jest widno i jakby trochę spokojniej. Wiatr dalej wieje, ale już nie z taką prędkością. Szacuje, że może około 30-40km/h. Paweł próbuje wyjść z namiotu, ale czeka na niego niespodzianka. Wejście do namiotu zasypane do połowy. Nogami wykopuje śnieg i wydostaje się z namiotu. Wychodzę zanim i razem staramy się odkopać namiot ze śniegu. Robimy to tylko częściowo. Szybkie ogarnięcie przed wyjściem i ruszamy. Dzisiaj już jak w poprzednich dniach idę z grupą Krzyśka. Wiatr wieje dość mocno i odczuwalna temperatura niska. Czuję, że marznie mi ręka i noga od kierunku, z którego wieje wiatr. Jestem zmęczony. Na szczęście wychodząc wyżej słońce ogrzewa. Dokuczliwą rzeczą był świeżo napadany śnieg, który w połączeniu z wysokością męczył. Mijamy miejsce, w którym wczoraj zawracaliśmy. Jest nadzieja, że dzisiaj się uda zdobyć szczyt. Udało się przekroczyć tę „granicę”. Nadzieja na zdobycie szczytu nadal się tli. Docieramy do zepsutego ratraka, w którym robimy krótką przerwę. Od jakiegoś czasu obserwowałem swojego raka, który mi się rozwiązywał. Zawiązanie raka na wysokości 4900-5100m. n.p.m. jest dużym wyzwaniem. W końcu udaje mi się go zawiązać od nowa. Jestem zmęczony. Z każdą chwilą coraz bardziej. Różne źródła podają inną informacje na temat, na jakiej wysokości znajduje się zepsuty ratrak. W Koniec przerwy ruszamy. Trasa obejścia drugiego wierzchołka w kierunku siodła jest dla mnie bardzo ciężka. Dużo świeżego śniegu i droga pod wiatr. Zapadam się, co chwilę w puchu. Czasami prawie przewracam, a powstanie na tej wysokości męczy. Plecak ciąży coraz bardziej. Myślę o lustrzance, którą dźwigam. Zastanawiam się czy to była dobra decyzja. Walczę ze sobą, ale w końcu docieramy do siodła. Wypakowuję aparat i gopro. Plecaki zostawiamy w siodle i ruszamy na szczyt. Zbocze dość strome i w samej końcówce znajduje się poręczówka. Mało źródeł o niej wspomina i zaraz za nią robimy przerwę. Spotykamy osoby z naszej grupy, którzy stanęli już na szczycie. Dostajemy informację, że zostało nam tylko 15 min do szczytu. Ruszamy. Po chwili faktycznie ukazuje się przed nami szczyt, który jest naprawdę blisko. Pojawia się u mnie niedowierzanie, że to się uda. Jestem tak blisko celu, który postawiłem sobie jakiś czas temu. Poprzedni dzień pokazał, że może się nie udać, więc tym bardziej motywacja wzrasta. Po około 15-20 min od przerwy stajemy na szczycie. Atak szczytowy trwał 9,5h i zakończył się sukcesem! Radość ogromna! Na naszym kontynencie nie ma wyższego punktu. Pamiątkowe zdjęcia, gratulacje. Emocje nie do opisania. Po około 30 minutach ruszamy na dół. Strome zejście od poręczówki w dół dość męczące i trzeba być naprawdę skupionym. Przypominam, że 80% wypadków jest przy zejściu, więc skupienie na maxa. Każdą wolną chwilę wykorzystuje na zdjęcia. Nastroje przy zejściu bardzo pozytywne. Jakieś 30 min przed ratrakiem zauważyłem, że ktoś leży na naszej drodze i odpoczywa. Zaniepokoił mnie ten fakt. Jednak po podejściu kolega z naszej grupy ruszył z nami. Szybko się okazało, że niestety go odcięło. Zbyt mała ilość płynów, wysiłek spowodował brak sił. Zostałem razem z Krzyśkiem i Mirkiem (przewodnicy), którzy asekuracyjnie sprowadzili go na dół. Do namiotu wróciłem dość późno, bo około 20. Paweł, który początkowo został z nami odkopał zasypany namiot. W tym dniu zmęczenie wygrało i zrezygnowaliśmy z gotowania wody na ciepły posiłek. Przekąsiliśmy po kawałku chleba z serem i udaliśmy się na zasłużony sen.

Dzień VI – Elbrus

Pobudka w znakomitym nastroju. Dociera fakt, że cel został osiągnięty. Pogoda znów dopisuje. Składamy namiot i ruszamy do beczek na wysokość 3800m. n.p.m. Zabieramy rzeczy z depozytu i ruszamy wyciągami do miejscowości Azau. Czas na kąpiel, o której marzyłem przez cały pobyt w górach. Obiad, który smakuje wyjątkowo dobrze i czas na zasłużone świętowanie…

Dzień VII – Elbrus

Pobudka, śniadanie i wracamy busami do Piatigorsku. Meldujemy się w tym samym hotelu, co przed wyjazdem na Kaukaz. Szybkie ogarniecie i ruszamy na zwiedzanie miasta. Odwiedzamy naprawdę fajną restaurację, w której zjedliśmy znakomity obiad. Baranina, świeżo pieczone chleby.. oj smak towarzyszył mi przez kolejne dni. Po obiedzę dalsza część zwiedzania. Część osób wybrała się kolejką na jedną z gór obok miasta w celu podziwiania panoramy. Ja osobiście zrezygnowałem, gdyż widoczność tego dnia była średnia.

Dzień VIII – Elbrus

Powrót do Moskwy samolotem. Zameldowanie w hostelu blisko głównej ulicy Stary Arbat. O hostelu wspomnę, ponieważ nie mając klaustrofobii czułem się tam, co najmniej dziwnie. Korytarze bardzo wąskie. Pokoje mniejsze od kajut na statkach. Jednak lokalizacja wynagrodziła nam trudności. Tego dnia zrobiliśmy spacer zwiedzając między innymi plac czerwony. Po powrocie był czas na świętowanie. Razem z Marcinem jeździliśmy po Moskwie konno. Husaria we krwi się odezwała.

Dzień IX – Elbrus

Pogoda fatalna. Deszcz i temperatura 9 stopni. Dalsza cześć zwiedzania. Spacerowaliśmy ulicami Moskwy oraz odwiedziliśmy Muzoleum Lenina. Muszę przyznać, że ilość ochraniających osób oraz ich zachowanie jest ciekawe. Widać, że jest to ważne dla nich miejsce.

Zapraszam do obejrzenia fotorelacji: